Polacy, Arabowie i ortodoksi, czyli jak się żyje pod Sztokholmem, część 1
Jest około roku 2000. Typowa polska rodzina - Marta, Daniel i ich córka, Asia, wyjeżdżają za chlebem na Zachód i zaczynają nowe życie w imigranckim getcie, które po latach zostanie nazwane "no-go zone". W tej części poznacie małą Asię i dowiecie się, jak wyglądały przedmieścia w oczach dziecka i jak to się zmieniało wraz z upływem lat. A działo się, oj, działo.
Samolot ląduje.
Jest zimno, niebo jest szare. Brudne lotnisko od dawna nie widziało ekipy remontowej, jest duże i puste. Wyruszamy w daleką drogę na sztokholmskie przedmieście. Stukilometrową podróż spędzam podziwiając szwedzkie krajobrazy: lasy, jeziora, skarpy. Szwedzi są przyzwyczajeni do tak dużych dystansów. Ze względu na rzeźbę terenu trudno było znaleźć dogodne miejsce na lotnisko. Aglomeracja sztokholmska jest o wiele większa od warszawskiej, mimo trzykrotnie mniejszej liczby ludności, bo musieli budować stolicę pomiędzy skałami i jeziorami. Po drodze pod samochód wpada sarna, ale nikt się tym nie przejmuje - taka sytuacja to nic nowego. Zwierząt w Szwecji jest tak dużo, że każdy właściciel lasu dostaje wyznaczoną liczbę zwierząt, które musi ubić w danym roku.
Dzielnica Hallunda. Ja i Asia wychodzimy na plac zabaw. Jest już późny wieczór, ale nikt się tym nie przejmuje - mamy w końcu lato i białe noce. Asia przedstawia mi swoich kolegów: Kamila i Stasia. Na zabawie z nimi mijają nam dwa tygodnie. Szalejemy na placu zabaw, zajadamy szwedzkie żelki w torbach, jedziemy do zoo. Nie oddalamy się zbytnio od domu, bez przerwy pada i jesteśmy zbyt mali. A szwedzkie dzieci? Asia twierdzi, że czasem widuje jedno na osiedlu.
Mijają dwa lata.
Zachmurzone niebo, stare lotnisko, krajobrazy, jeleń dogorywa na autostradzie. Jak one przechodzą przez te ogrodzenia?
Asia mówi już po szwedzku, dlatego znalazła sobie więcej koleżanek - nie musi już wybierać towarzyszy zabaw na podstawie tego, czy mówią po polsku. Koleżanki noszą imiona takie jak Jasmin, Aisha, Giselle. Cała gromadka zna angielski, dlatego i ja mogę się z nimi bawić bez żadnej bariery językowej. To, że każda z nas ma inny odcień skóry, nie gra żadnej roli - póki co nie ma też żadnych barier kulturowych. Jestem tylko zaciekawiona tym, że mama Rani kupuje co tydzień 10 kg ryżu, a Giselle krzyczy na brata w jakimś niezrozumiałym, afrykańskim języku tak głośno, że pękają bębenki w uszach.
Te dwa tygodnie to sielanka: błądzimy po leśnych ścieżkach, kąpiemy się wśród skał w jeziorze Mälaren, urządzamy długie spacery do sąsiednich dzielnic, łapiemy zaskrońce. Wspinamy się na wysokie drzewa między blokami po dzikie czereśnie, szukamy w lesie jagód, poziomek i malin. Wracam do domu i wszystkim opowiadam, jak dzieciom w Szwecji jest cudownie. Tylko Szweda nie widziałam na oczy...
Kolejne dwa lata.
Jesteśmy już na tyle dorosłe, że możemy same podróżować po mieście. Wsiadamy w czerwoną linię metra i przejeżdżamy kilka przystanków: znajdujemy się w Skärholmen. W Hallundzie widziałam wiele osób z przeróżnych zakątków świata, ale dopiero tutaj dane mi jest zobaczyć to, czego prawdopodobnie spodziewaliście się po przeczytaniu tytułu.
Przy wyjściu z metra widzimy spory plac, otoczony sklepami i centrum handlowym. Pod ścianami siedzą cygańskie żebraczki w welurowych spódnicach, neonowych sandałkach i kwiecistych chustach na głowach. Większość pozostałych kobiet również ma na głowach chusty, zwykle barwne, lekkie, w różnych odcieniach. Jest to dla mnie coś nowego i moje dziecięce oczy są zachwycone całą tą feerią barw. Jeszcze nie widzę nic poza kolorowymi strojami.
W międzyczasie spacerujemy po lesie, kąpiemy się w Mälaren, jemy czereśnie, szukamy jagód i wspinamy się na wzgórza. Jest jednak trochę inaczej, dwunastoletnia Giselle nie ma już dla nas tyle czasu, bo musi się zajmować braćmi i ojcem, a Mariam zaczęła nosić chustę i przestała wychodzić na plac zabaw.
Innego dnia odwiedzamy centrum, już pod opieką dorosłych. Po drodze do lunaparku, mijamy mnóstwo ciekawych ludzi. Zobaczyłam na własne oczy mityczne stworzenie, jakim wydawał się być rodowity Szwed. Był to czas, w którym panowała moda na różne subkultury. Mijam więc człowieka z czerwonymi dredami do pasa, kolejny ma niebieskie włosy, po prawej stoi lolita, ktoś dalej ma zielone dreadlocki. Dorośli zachwycają się swobodą, jaka panuje w tym kraju, w Polsce tego jeszcze nie ma.
Mijają kolejne dwa lata i znowu pojawiam się na przedmieściach.
W moim życiu wiele się zmienia i od teraz będę odwiedzać Szwecję o wiele częściej niż do tej pory. Nie jestem już dzieckiem i nie będę się już wspinać na czereśnie. Tym razem nie dojeżdżam już metrem do Hallundy, ale wsiadam w pociąg, który zawozi mnie do miasteczka po drugiej stronie aglomeracji. Po drodze mijam wspaniałe okazy barszczu Sosnowskiego - nie wiem dlaczego, ale tam tego nie tępią. Ania i jej chłopak, Ibrahim z Egiptu, prowadzą mnie do mieszkania, które wynajmują razem z Yusufem - również Egipcjaninem - i jego dziewczyną, Suerte z Filipin. Ibrahim i Yusuf to dwa ziomki ze wsi pośrodku egipskiej pustyni. Ta wieś to jedna z niezbyt licznych enklaw Koptów - chrześcijańskich potomków Egipcjan.
Tego lata spaceruję z Anią i jej psem po innych lasach i polach, zbieram jagody, szukam kamieni runicznych i zarabiam pierwsze w życiu pieniądze, obsługując asyryjskie wesele.
Wieczorami przesiaduję w salonie obok Ibrahima, który zaczyna traktować mnie jak młodszą siostrę. Ubolewa nad tym, że nie mam dwóch młodszych braci, którzy powinni przecież stawać po dwóch stronach młodej dziewczyny i próbuje "delikatnie" zasugerować, że powinnam brać przykład z ubioru koptyjskich kobiet, gdyż tak jest "skromnie, kobieco i pięknie". Po haszyszu snuje opowieści o starożytnych Egipcjanach pod islamskim jarzmem i o białych stworzeniach, które mieszkają w tunelach pod Saharą. Opowiada o tym, jak prostytutki ukrywają się pod burką, aby nie było można ich rozpoznać i o tym, co muzułmanie robią z matkami chrześcijan, którzy im podpadną.
Kiedy po raz kolejny zawitam pod Sztokholm, będzie rok 2015 - początek kryzysu migracyjnego.
Wioska Ibrahima przestanie być bezpiecznym miejscem, odwiedzę kolejne imigranckie domy i dowiem się, jak żyją Polacy i bliskowschodni chrześcijanie w imigranckich gettach. Dowiem się też, kto zaczął w ostatnim czasie przeprawiać się przez Morze Śródziemne i dokąd się wybiera, po co i za ile kupuje się syryjski paszport i upiję muzułmanina Żubrem z przemytu.
Jeśli będziecie mieli ochotę na kolejną część, opowiem o tym, co się działo po pierwszej fali migracyjnej, powiem więcej o Marcie, o Ani, Yusufie, Ibrahimie, Asi, która dorosła wśród dzieci imigrantów i przedstawię wam Muhammada z Syrii.
Autor: Kvanne
Artykuł pochodzi z: http://joemonster.org/art/42665/Polacy_Arabowie_i_ortodoksi_czyli_jak_sie_zyje_pod_Sztokholmem_czesc_1
- Kliknięć: 21174